Maj i Mazury

opublikowano

Ekipa nasza w składzie: Jędrzej, Basia, Wojtek i Jurek okiełzała z większa lub mniejszą trudnością jacht kabinowy z dwoma żaglami, grotem oraz fokiem i szczęśliwie wyruszyła z mariny „Bocianie Gniazdo” w Rynie i, co ważne, wróciła w takim samym składzie na te samą marinę. Załoga wyruszyła 24 maja płynąc jeziorem Ryńskim, Tałty , Mikołajewskim i Bełdany do śluzy Guzianka z zamiarem dopłynięcia do Ruciane Nida. Już po złożeniu masztów przed śluzą Guzianka okazało się, że nie wszyscy uczestnicy regat dopłynęli tak daleko i ze względu na to, że śluza jest zamykana o 19h30 należało zawrócić i kierować się na Mazurski Raj, czyli do Hotelu Marina usytuowanego ok. 3 km od śluzy. Noc ekipa spędziła na redzie w Mazurskim Raju. Czy to naprawdę był raj? To zależało od ilości wypitego rumu na redzie. Uczestnicy naszej wyprawy tego raju nie dostrzegła. Ale dla żeglarzy i motorowodniaków jest tam wszystko, co potrzeba i to jest najważne. Nasz jacht sprawował się dobrze. Nie dał się wywrócić nawet przy silnym bocznym wietrze, a jak nie było wiatru to część naszej załogi dmuchała w żagle, a sternik włączał silnik spalinowy. Piękna pogoda sprawiła, że na mijanych jeziorach było bardzo tłoczno, a czasami niebezpiecznie blisko. Żaglówki, łodzie motorowe, okręty białej floty, kajaki i szalone skutery wodne, które nigdy nie wiadomo gdzie skręcą i skąd się wzięły sprawiały, że emocje rosły z minuty na minutę. Każda załoga chciała wykorzystać najmniejszy poryw wiatru, żeby wyprzedzić inne jachty. Najgorszymi byli tzw. złodzieje wiatru, bo i tacy się też pojawili na wodzie. Podpływał taki od dziobu, robił zwrot przed nami i kradł powiew wiatru. W drodze powrotnej po minięciu Mikołajek sytuacja u nas zmieniła się na lepsze, bo na jeziorze Tałty ster wzięła w swoje dłonie Basia i żaglówka od razu poszła jak strzała. Ale na jeziorze Ryńskim koło wyspy z niezliczoną ilością ptaków zaczęła nadciągać burza i ponownie został włączony silnik spalinowy . Krótkotrwały, ale dzielny kapitan – Basia musiała oddać ster. Cała załoga w napięciu patrzyła na zbliżającą się marine w Bocianim Gnieżdzie i na zbliżające się czarne chmury. Na całe szczęście silnik nasz sprawował się doskonale i zdążyliśmy przybić do pomostu. Na początku było łatwo, ale przy wzmagającym się wietrze zacumować do boi, to już było spore wyzwanie. Ale brać żeglarska zgromadzona na brzegu pomogła i po kilku próbach udało się zacumować. Widząc to burza wycofała się na jezioro Śniardwy, które mijaliśmy po drodze. Ucieszyliśmy się, że nie wpłynęliśmy na nie, bo byłoby prawdopodobnie dość krucho z nami. Kapitan – Jędrzej był bardzo zadowolony z swoich majtków, bo udało nam się wyprzedzić kilka ekip. Ale, jak powiedział Jurek, który przemierzył kajakiem Bełdany do jeziora Nidzkiego przeszło 30 lat temu – nie jest ważne by być pierwszym. Ważna jest sama droga i przygody na szlaku, które każdy zachowa w pamięci .Dziękujemy kapitanowi – Jędrzejowi za wyprawę i szczęśliwy powrót. Ahoj, tak trzymać!

Jedna odpowiedź

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *