RAJD ROWEROWY DO MRU

opublikowano

1 lipca 2023r. ekipa nasza w składzie 10 osób na rowerach, plus 5 osób zabezpieczenia zawodników, w tym jeden na rowerze, ale Land, zdobyła MIĘDZYRZECKI REJON UMOCNIONY, potocznie zwany MRU. Do pokonania było 2×31 km, co zostało dokonane i udokumentowane na fotkach i filmach. Wszyscy byli ubrani w żółte koszulki fundacji z napisem – Rajd Rowerowy 2023 do MRU . Trasa prowadziła z bazy w Lutolu Mokrym poprzez Dąbrówkę, Rogoziniec, Chociszewo, Lutol Suchy, Łagowiec, Stary Dwór, Szumiącą, Kaławę i Pniewo, gdzie są wejścia do MRU. Przed Łagowcem po przejechaniu 15 km zawodnicy na rowerach, a bardziej ci w samochodach zgłodnieli i trzeba było sięgnąć do bagażnika Land Rovera po wzmocnienie. Bułeczki przygotowane przez Janka zniknęły błyskawicznie. To samo stało się z ciastem z rabarbarem, jagodziankami i napitkami przygotowanymi przez Michałka i Jurka. Po przejechaniu następnych 5 km postój zaplanowano w miejscu parkingowym w lesie. Tyle tylko, że w międzyczasie las został wycięty i było za gorąco. Jedziemy więc dalej do miejscowości Szumiąca, gdzie przepływa urokliwa rzeczka Paklica. Wpada ona do przepływowego bardzo długiego jeziora prowadzącego aż do miejscowości Skoki przy drodze Międzyrzecz -Lutol Suchy -Zbąszyń. Nad jeziorem nie ma żadnej wioski. Warto tu przyjechać z kajakami. Peleton na podjeżdzie do Szumiącej rozciągnął się bardzo ale pan Jurek z Land Rowerem wszystkich miał na oku. Przy znaku stop w Kaławie zawodnicy uformowali zwarty szyk i jak burza po dwóch kilometrach zdobyli MRU. Czas osiągnięty przez naszych cyklistów był na tyle znakomity , że o 15 min prędzej weszliśmy z przewodnikiem do podziemnych umocnień MRU. Wszyscy liczyli stopnie zejściowe, prawdopodobnie było ich 127, ale każdy liczył po swojemu i wyszło to różnie. Pan przewodnik bardzo ciekawie opowiadał o historii powstania MRU i jego znaczeniu strategicznym dla Niemców. Wszystkie te grube wieże pancerne , zęby smocze, działa i prawie 80 km podziemnych korytarzy nie zdało się na nic, bo czołgi rosyjskie przy małej widoczności wzięte za czołgi niemieckie przedarły się przez pas fortyfikacji i linia budowana od lat 30 padła prawie bez walki. Po przeszło godzinnym zwiedzaniu podziemii i po opanowaniu techniki poruszania drezyną na torach w korytarzach wyszliśmy schodami na słońce z ciemności i z temperatury nieprzekraczającej 10 st. Celesjusza . Znaleźliśmy się przeszło kilometr od miejsca, gdzie wchodziliśmy. Część uczestników skorzystała z „podwózki” prawdziwym transorterem wojskowym, który zaszalał na terenie ku uciesze pozostałych. Ci w środku nie mieli zadowolonych min. Czas na powrót. Jurek w Land Rowerze miał 4 miejsca wolne i przyczepkę, na którą zapakowano rowery. Nie załapał się tylko Michał, który pojechał z ekipą z Nądni busem. A prawdziwi twardziele: Michałek, Wojtek, Janek i Arek pojechali kolejne 31 km w drodze powrotnej. Tym razem było już zdecydowanie szybciej, czemu nie przeszkodziły nawet trzy awarie w rowerze Janka. W połowie drogi z Dąbrówki Wielkopolskiej nasze panie: Ania, Joasia, Danusia i Maja, po małej, ale bardzo sugestywnej namowie Jurka znowu podjęły walkę z odległościami i bolącymi tylnymi częściami ciała. I jak na prawdziwych zawodników przystało razem z peletonem panów pojechały do Lutola na rowerach. Brawo! Tak trzymać. Jurek powiedział, że jest bardzo dumny z takiej ekipy i że nie przynieśli wstydu Beniowskiemu. W bazie w Lutolu Mokrym wszystkich przywitał Waldek, który serwował gołąbki, pieczone mięsko i inne specjały. Ogólne uznanie wzbudził jednak sernik upieczony przez Anię. Zszedł tak szybko, że niektórzy się nie załapali. Zdziwienie pewne wywołał u Jurka nowy zwyczaj moczenia nóg w basenie. Przecież nikt nie szedł piechotką. Trochę zrekompensował to Michał, który wskoczył do wody w ubraniu, prawdopodobnie za sprawą jakiejś pomocnej damskiej ręki i Michałek, który trzy razy przepłynął basen, dygocąc od zimnej wody. Po krótkim odpoczynku tradycyjnie już rozegrano mecz piłki siatkowej. Emocje rozgrzały niektórych zawodników do tego stopnia, że aż pościągali koszulki i mało co nie wyleźli ze skóry. Ale wygrali po trzech setach równorzędnej walki. Brawo im za to. Były jeszcze konkursy rzutów do kosza, rzuty lotkami, gra w tenisa stołowego o zmroku i rozpalanie ognia w kominku za pomocą krzesiwa. Przy gitarze, winku, śpiewach i opowieściach różnego rodzaju czas upłynął szybko. Potem nastała cisza nocna, którą przerywały tylko ptaszki. 2 lipca, jak słonko już świeciło dość wysoko Michałek zaserwował wszystkim jajecznicę na cebulce i kiełbasce. Jajecznica ta pomału staje się legendą Lutola. Nieobecny, ale dobrze poinformowany Edward, powiedział, że na pewno doczeka się wiersza. Szybko można sklecić początek – ale jaja. Jeszcze Ania i Arek opłynęli łódką jezioro Lutol, jeszcze naprędce ugotowana została z miejscowego szczawiu zupka, której już wszyscy nie spróbowali. Zupka gotuje się długo, a je się krótko. Wszyscy zadowoleni, pełni wrażeń pojechali do domów z Lutola naładowani energią, optymizmem i sympatią do rowera i jeziora.

Jedna odpowiedź

  1. Dziękujemy za gościnę, weekend pełen wrażeń tych dla ciała i ducha.
    Pozdrawiamy całą ekipę z Bazy Lutol i do następnego ANI MRU, MRU
    Arek i Ania

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *