Z przyjemnością informujemy, że naszą bazę w Lutolu Mokrym odwiedziły Morsy z Warszawy, za sprawą Kasi, Natalii i Szymona, którzy już w piątek 11 października stawili się aby ,,przemorsować,, wody lubuskich jezior. Kasia była już u nas i pływała w wodach jezior Lubikowskiego, Szarczy oraz w jeziorze Lutol – wioska. Nie musiała wcale mocno zachęcać pozostałych – Natalię i Szymona, żeby dołączyli do niej. Dodatkowym bodźcem wizyty było też obiecane przez Jurka grzybobranie. Niestety, w sobotę rano był przymrozek i o 7h. rano mało kto się spodziewał, że morsy wejdą do wody. A jednak, jak zapowiedziały, tak zrobiły. Przyjechały do nas naprawdę wspaniałe morsy, bo Jurek nie mógł wyjść z podziwu, kiedy zobaczył wczesnym rankiem wynurzających się z oparów jeziora przy minusowej temperaturze Natalię i Szymona. Brawo! Po lekkim dogrzaniu się przy śniadanku na skutek małych problemów hydraulicznych Jurek wygonił wszystkich na grzyby. Wyganiać zresztą nie było trzeba, bo pragnienie znalezienia prawdziwka lub rydza jest najsilniejsze z silnych. Po gorącym rosołku ekipa wyruszyła do Łagowa aby potwierdzić lub nie, że jezioro tam się znajdujące jest perełką naszych wód. Trzeba było się śpieszyć, bo prezes Janek już się zapowiedział z wizytą razem z kolegą Andrzejem, a i Wojtek z Joasią też już jechali. W Łagowie słoneczko nas dopingowało do spaceru, czysta woda jeziora do morsowania, a spadające kolorowe listki drzew do zadumy. To naprawdę był wspaniały pokaz pływania w wykonaniu Kasi i Natalii. Tylko dlaczego ludzie chodzili po brzegu w ciepłych kurtkach, tego nie dociekaliśmy. Łagów jesienią jest piękny. Wracając dostaliśmy informację, że część ekipy fundacji już dojechała. Reszta wieczoru szybko upłynęła przy muzyce, torcie czekoladowym, biesiadowaniu i pokazie filmu z czerwcowej wycieczki rowerowej na Niesłysz. Przy okazji wyszło, że mamy wspaniałe możliwości wokalne, które dopiero w bazie w Lutolu zostały odkryte i docenione przez ogół. „Dom wschodzącego słońca” w wykonaniu Kasi był tak powalający, że słonko powiedziało, że właśnie jego dom jest na Lutolu. W niedzielę na spacerze to już były najprawdziwsze grzyby łącznie z prawdziwkami i „prawie” rydzami. Domek na drzewie, dziwny, tajemniczy ale piękny, a przy tym jakby wyrósł z dębami, stanowił tło dla grzybobrania. Niestety, czas naglił. Ledwie go starczyło na wspaniały obiad z pulpetami indyczo-wołowymi w sosie z ziół ,które zrobiła Kasia, a Danusia serwowała rosół .Niepocieszone morsy narzekały tylko na brak siesty po obiadku, bo trzeba było oczyścić grzybki, zapakować je i wraz z wspomnieniami zawieźć do Warszawy. Do następnego razu . Serdecznie pozdrawiamy!